tag:blogger.com,1999:blog-23729797640634217132024-03-08T13:57:39.532-08:00Mrówkojad i inne snyAlehttp://www.blogger.com/profile/08310176770959853448noreply@blogger.comBlogger2125tag:blogger.com,1999:blog-2372979764063421713.post-51196497052012294012014-01-19T06:44:00.000-08:002014-01-19T06:53:34.297-08:00płynąc przez Azję<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: left;">
Płyniemy z Ulą dziką rzeką gdzieś w Azji. Nurt jest niespokojny, brzeg nieregularny i gęsto porośnięty tropikalnym lasem - potężne korzenie i liany co rusz przecinają nam drogę. Tak naprawdę jest nas cztery. Płyniemy kraulem, a każda z nas obok siebie transportuje talerz z obiadem (klasycznie - ryż, jajko sadzone i surówka). Naszym zadaniem jest dotarcie do ujścia rzeki z posiłkiem w całości na talerzu. Szczególnym wyzwaniem okazuje się przekraczanie kolejnych progów - mini wodospadów, którymi poszatkowana jest rzeka. Trik polega na nadaniu talerzowi odpowiedniej prędkości, tak, aby pokonując próg nie stracił pozycji horyzontalnej i wylatując na moment w powietrze - bezpośrednio w takiej wylądował na niższym poziomie. Przy każdym takim manewrze obiad ulega dekompozycji, ale na objętości nie traci więcej niż kilka ziarenek ryżu. Pokonujemy kolejne zakręty i rozwidlenia, każda skupiona na swoim ryżu, surówce i jajku, których pilnujemy w niesamowitych okolicznościach. Z czasem woda staje się spokojniejsza, a brzegi rzeki coraz bardziej od siebie oddalone. W końcu o zmroku docieramy do ujścia. Wypływamy na otwarte morze, a tam... niesamowita sceneria hinduistycznej (tak mi się wydaje) ceremonii podczas odbywającego się właśnie festiwalu światła. Wizualnie jest tak magicznie jak w Życiu Pi - przygotowane przez Hindusów maleńkie świeczki przybrane kwiatami rozświetlają powierzchnię wody tysiącem kolorów. Uczestniczymy w obrzędach, przyglądamy się ludziom. Jak zahipnotyzowana wpatruję się w ogień. Żałuję jedynie, że nie mam aparatu - nigdy czegoś podobnego (na żywo) nie widziałam... </div>
</div>
Alehttp://www.blogger.com/profile/08310176770959853448noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-2372979764063421713.post-13432170903031617202014-01-08T11:29:00.001-08:002014-01-09T00:41:46.371-08:00o pieczeniu i gwiazdach<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<span style="font-family: "Calibri","sans-serif"; font-size: 11.0pt; line-height: 115%; mso-ansi-language: PL; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-fareast-language: EN-US; mso-fareast-theme-font: minor-latin; mso-hansi-theme-font: minor-latin;">Dominika
z Grześkiem mieli poletko, na którym uprawiali zboże. Nie wiadomo gdzie
dokładnie znajdowało się poletko, ale zapewne było to gdzieś niedaleko polany z piecem (takim starym, dużym, jak w domu przy lawendowym polu), w którym co
noc Dominika i Grzesiek wypiekali ciastka. To były najprawdziwsze
zbożowe ciastka, ciepłe, pachnące i kruche. Zamiast jednak do żołądków, prosto
z pieca trafiały "do nieba", stając się gwiazdami z konstelacji Księżycowych
Schodów. Polana znajdowała się bardzo wysoko w skałach, a stąd niebo było już na wyciągnięcie ręki,
dlatego nowe gwiazdy można było na nim wieszać bez problemu. Wybieraliśmy się tam każdej nocy, wędrując z plecakami zarośniętą, stromą ścieżką. Dotarcie do nieba zakładało pokonanie sporej wysokości, ale możliwość zasilenia go własnoręcznie
upieczonymi gwiazdami stanowiła nagrodę wartą wysiłku. Widok z góry był rewelacyjny. I za każdym razem nieco inny, bo w Księżycowych
Schodach co noc przybywało nowych gwiazd… Nawet mimo tego,
że Franek trochę podjadał </span><span style="font-family: Wingdings;">:)</span></div>
Alehttp://www.blogger.com/profile/08310176770959853448noreply@blogger.com0